sobota, 30 listopada 2013

16.-17 listopad 2013 r. Karkonosze jesienią czyli zakończenie sezonu

Trzeba było jakoś zakończyć sezon górski 2013 r. A jak inaczej zakończyć, jak nie w Karkonoszach? 

Ekipa- stała. Wyjazd, jak zwykle 6:00 rano w sobotę. Mieliśmy mieszane odczucia odnośnie pogody. Jak się okazało, wstrzeliliśmy się idealnie pomiędzy mglisty piątek, a jeszcze bardziej mglisty i deszczowy poniedziałek :). Lekko już przyprószone śniegiem góry wyglądały przepięknie. Słońce przepływające nisko nad horyzontem tworzyło piękny klimat i rzucało bajeczne cienie. 

Ekipa w komplecie- w tle schronisko Lućni Bouda

Trasa prawie standardowa, z małymi modyfikacjami. 
Start z parkingu w Karpaczu i wędrówka Białym Jarem. W sumie nie mieliśmy wyjścia. Kocioł Łomniczki został już zamknięty, nie jeździł również wyciąg, który przechodził sezonowy przegląd. 
Ponieważ okazało się, że szybko weszliśmy na obszar pokryty śniegiem, uznaliśmy że Biały Jar na drugi dzień (planowaliśmy nim również wracać), może okazać się b. nieprzyjemny.  Na razie jednak, zachwycając się widokami i "kambodżą", wędrowaliśmy prosto do Lućni Boudy.  
A w Lućni - wiadomo- śniadanie i Parohać do kompletu ;). Po odpoczynku czas w drogę- do Vyrovki. 
Z Vyrovki w dół drogą (zielonym) do polanki Richterovy Boudy, gdzie przycupnęliśmy na chwilę w schronisku. Ponieważ dzień był piękny a zejścia szosą nie należą do najprzyjemniejszych, zdecydowaliśmy się - zamiast dalszej drogi zielonym- odbić na szlak czerwony (ale nie przy samym schronisku w lewo- ten wiedzie do Peca piękną drogą nad Rużovym Dulem, a nieco niżej w prawo, gdzie ścieżka wiedzie nad potokiem- trasa do Peca przez Chaloupky). Bardzo przyjemna alternatywa. Jednak od Peca wolałabym tamtędy nie podchodzić. Również w warunkach zimowych wybrałabym raczej standardową drogę.
Gdy zeszliśmy do Peca, było już ciemno. 

W Pecu, jak zwykle, nocleg u Zelmana. Wieczorem natomiast przeżyliśmy małe rozczarowanie. Basen okazał się zamknięty i trzeba było szukać miejsca na obiad gdzie indziej. Trafiliśmy do restauracji hotelu Krokus, gdzie najedliśmy się smacznie i do syta. 

W niedzielę standardowy powrót do Karpacza: od  Peca zielonym-Vyrovka- Lućni Bouda - przecięcie czerwonego- Strzecha Akademicka. Dla małej odmiany, zdecydowaliśmy się zejść do Karpacza żółtym (dawny tor saneczkowy), pozostawiając Biały Jar z boku.

Widok z Lućni Boudy na Śnieżkę


Navarra tinto roble 2012


Tym razem duże rozczarowanie. To chyba pierwsze, wytrawne wino ze szczepu Tempranillo, które wyjątkowo nam nie pasowało. Jest dosyć płaskie w smaku, za to w naszym odczuciu kwaśne, z bardzo narzucającymi się taninami. O ile gorzkość jest jak najbardziej na miejscu (chociaż w tym przypadku, jak dla nas, nieco za silna), to już ta kwaśność powoduje, że wino jest prawie niepijalne. Mamy wrażenie, że nie była to kwestia jakiejś wady, zepsucia- to wino tak ma i albo to komuś pasuje, albo nie- my dziękujemy. 

piątek, 22 listopada 2013

19.-20.10.2013 Śnieżnik i okolice

Jesień, to wspaniały moment, aby odwiedzić Śnieżnik i okolice. Ostatnio byliśmy tam w październiku 2011r., kiedy świętowaliśmy 140-lecie schroniska na Śnieżniku. 

Start rozpoczęliśmy standardowo z Międzygórza ok. 8:10. Było zimno, ale świeciło słońce, które dodatkowo upiększało jesienne krajobrazy. Po drodze zamarudziliśmy w Słonecznej Willi i do schroniska na Śnieżniku doszliśmy ok. 11:15 (czas według drogowskazów przed pierwszym i w zasadzie jedynym konkretnym podejściem to 1h 30 min). 

Widok z Czarnej Góry 
W schronisku pogadaliśmy z Jackiem, skosztowaliśmy Opata Klasztornego i ruszyliśmy do Siennej (na miejscu ok. 16:00), gdzie zazwyczaj nocujemy w Puchaczówce (przepyszne jedzenie- zwłaszcza sakiewka z buraczkami i pierożkami).  Do Siennej schodzimy przez Żmijowiec (czerwony od schroniska i na Przełęczy Śnieżnickiej dalej czerwonym). W pewnym momencie dochodzi się do miejsca, prawdopodobnie zwanego Żmijową polaną. Czerwony biegnie dalej na Czarną Górę, a my idziemy w prawo, wyraźną drogą w stronę tras narciarskich. Do tej pory schodziliśmy do Siennej wprost pod wyciągami "z górki na pazurki", ale tym razem Piotrek  uparł się, żeby do końca schodzić drogą. I dobrze, bo pogoda była piękna i nie chciało się zbyt szybko chować w pensjonacie. 

W sobotę powrót. Pogoda przez noc mocno się zmieniła. Naszły lekkie chmury, od rana było dużo cieplej niż dzień wcześniej. Lekko wiało, więc baliśmy się czy da radę wjechać wyciągiem na Czarną Górę. Tym razem się udało. Ok 10:20 byliśmy na Czarnej Górze, skąd mogliśmy podziwiać przepiękne widoki.            Z Czarnej schodziliśmy zielonym/czerwonym do Polany Pod Jaworową Kopą, gdzie odbiliśmy na zielony (ok. 10:45). Tym razem dalsza droga bardzo nam się dłużyła, bo mama za wszelką cenę postanowiła, że musi znaleźć jakieś grzyby :). Około 11:30 doszliśmy do krzyżówki szlaków niebieskiego- którym zazwyczaj schodzimy do Międzygórza -
z zielonym, który dalej biegnie w kierunku Góry Iglicznej. Ponieważ było wcześnie, pogoda piękna, a mama wciąż nie miała na tyle grzybów, by przygotować jakiekolwiek danie, zmieniliśmy plany i ruszyliśmy dalej zielonym. W schronisku pod Igliczną byliśmy ok 12:30. A w samym Międzygórzu o 13:30. Po drodze natrafiła nam się niespodziewana atrakcja- przy wodospadzie w Międzygórzu odbywały się efektowne ćwiczenia wojskowe (zjazdy tyrolką nad wąwozem, zjazdy na linie w nurcie wodospadu itd.).

czwartek, 21 listopada 2013

Karkonosze 07-08.09.2013


Ogólny widok na Karkonosze




Znów wyruszyliśmy z rodzicami w Karkonosze. Pogoda bardzo nam dopisała. Śnieżkę było widać już w okolicach Jaroszowa.






Tym razem wybraliśmy podejście szlakiem czerwonym przez Łomniczkę. Start z parkingu ok. 8:05. Szliśmy strasznie wolno, ponieważ co chwila zatrzymywały nas przepiękne widoki.
Gdzieś w Kotle Łomniczki

Do Domu Śląskiego doszliśmy ok. 9:55. Chwila odpoczynku i prawie biegiem (20 min) weszliśmy drogą wokół Śnieżki na sam szczyt. Chwilę podziwialiśmy widoki, helikopter dowożący materiał na budowę nowego wyciągu po czeskiej stronie, odwiedziliśmy nowe schronisko po czeskiej stronie, zbadaliśmy czy faktycznie za pieczątkę w polskim schronisku trzeba zapłacić (nie, wbrew pogłoskom) i uznaliśmy, że trzeba lecieć dalej.


Helikopter dowozi materiały na budowę wyciągu


Widok ze Śnieżki na Śląski Dom, Lućni Boudę i Równię pod Śnieżką


Zwłaszcza, że na szczycie zaczął się zbierać coraz większy tłum. Kierunek - Lućni Bouda. Tym razem ledwo udało nam się znaleźć miejsce. Już dawno nie spotkaliśmy w tych górach takich tłumów. Po posiłku, ok. 14:10 ruszyliśmy do Chalupy na Rozcesti. Ponieważ pogoda była naprawdę cudowna, zdecydowaliśmy się
poleniuchować i nieco skrócić wycieczkę. 



Widok na Śnieżkę od strony czeskiej

Dopiero o 16:45 ruszyliśmy zielonym (5,5 km) w stronę Peca pod Śnieżką (na miejscu o 18:00). Pierwszy raz z Piotrem schodziliśmy tym szlakiem. Byliśmy pod wrażeniem widoków na Karkonosze i Śnieżkę.

Na drugi dzień  wybraliśmy ostatnio nietypowy dla nas powrót-  bezpośrednio z Peca do Domu Śląskiego (start 9:15, na górze 11:50). Po drodze odkryliśmy kopalnie  http://www.krnap.cz/data/File/turism...rospekt-eu.pdf , które kiedyś trzeba będzie zwiedzić. 
Natomiast pod Domem Śląskim czekała nas nieprzyjemna niespodzianka. Pomimo zapowiedzi pięknej pogody do poniedziałku, zaczął się gwałtownie zmieniać front. Zaczęło mocno wiać. Ponieważ od Kopy szło mnóstwo osób, które wyglądały jakby dopiero co zeszły  z wyciągu, łudziliśmy się przez chwilę, że uda się zjechać. Niestety, czekało nas rozczarowanie- zejście Białym Jarem (start Dom Śląski 11:50-na dole 13:50). Przynajmniej po drodze  było zabawnie  - tłumy ludzi  nieodpowiednio ubranych jak na górską wycieczkę. Tłumy zajadające się po drodze chipsami, ciasteczkami i marzące o zjedzeniu na górze kiełbasy z grilla :). No i my- z plecakami. Zabawne zderzenie. 






piątek, 27 września 2013

Muscat



Drugim winem, jakie zakupiliśmy w Winnicach Jarosz był biały, półsłodki Muscat. Podobnie, jak Węgrzyn, wino to pochodzi z rejonu Matra.

Bardzo przyjemne, bogate w smaku wino. Dosyć słodkie. To jedno z tych win, które lubimy sączyć latem, rozcieńczone pół na pół z lodem. Generalnie bardzo przypadło nam do gustu. Cena ok. 13-14 zł.

Węgrzyn

W trakcie tegorocznych wakacji, udało nam się odwiedzić Winnice Jarosz w Sanoku. Bardzo przyjemne miejsce. Spodobało nam się, że przed zakupem można było spróbować wina prosto z beczek i dopiero po degustacji dokonać wyboru. Zakupu wina można dokonać również w sklepie internetowym.
Wybraliśmy dwa wina- białe i czerwone. 

Jeżeli chodzi o wino czerwone, padło na półsłodkiego Węgrzyna. Jak opisuje producent, jest to wino z rejonu Matra, tj. najstarszego historycznie regionu upraw winorośli. I tyle na ten temat. Informacja na etykiecie jest b. uboga. 

Wino ma intensywny smak ciemnych owoców. Przyjemny zapach. Nadaje się raczej na sjestę, niż wino do obiadu. Bardzo bogate w smaku i chcielibyśmy jeszcze kiedyś mieć okazję go spróbować.
Cena ok. 13,50 zł/butelka. 


Vino Tinto Valencia D.O. 2012


Ostatnio zmieniają nam się smaki. Coraz bardziej przekonujemy się, że do leniwego degustowania lepsze od wytrawnego, jest bogatsze w smaku, czerwone wino półsłodkie. 
Tym razem odkryliśmy w Lidl - Vino Tinto Valencia D.O. 2012. 


Na opakowaniu wskazano, że wino wyprodukowano ze szczepów winorośli Bobal, Monastrell oraz Tempranillo. Producent zachwala je jako trunek o rubinowoczerwonej barwie oraz jedwabistym smaku. I to by się zgadzało. Dodam, że jest dosyć słodkawe, ale hamuje tę słodycz spora ilość tanin, co w tym przypadku bardzo nam odpowiada. Bardzo smaczna propozycja Lidl, w sam raz na jesienne wieczory. Zachęca też ceną, 1 litr to koszt ok 12,00 zł. 

wtorek, 6 sierpnia 2013

Wakacje 2013

Przed nami kolejny, dłuższy wyjazd. Tym razem trochę ekonomicznie (w końcu kryzys), ale znów w góry :).
Plany raczej namiotowe- sprawdzimy pola campingowe w Bieszczadach. Ale jak będzie, to ostatecznie się okaże, bo pierwszy internetowy rekonesans nie wyszedł pozytywnie. Bieszczady jawią nam się, jako miejsce jednak drogie, gdzie od wielu lat niewiele się zmieniło. Jest mały wybór noclegów, a ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Podobnie jedzenie, które można dostać w nielicznych lokalach. Chcemy jednak zmienić to nastawienie i liczymy na dobrą przygodę. Jeżeli będziemy potrzebowali ochłody- udamy się na chwilę nad Solinę, aby nabrać sił przed Beskidem Sądeckim.

Plany trasowe w Bieszczadach i Beskidzie Sądeckim:

1. Rawki;
2. Połonina Wetlińska+ Połonina Caryńska;
3. Bukowe Berdo;
4. Tarnica;
5. Krynica-Łabowska Hala (nocleg) do Piwnicznej;
6. Piwniczna-Wielki Rogacz-Radziejowa-Przehyba (nocleg)-Szczawnica;
7. Szczawnica- Piwniczna
9. Szczawnica-Wąwów Homole-Palenica-Szczawnica
10. Trzy Korony


Rheinhessen, Spatlese

Białe, dla mnie zbyt wytrawne, kwaśne i proste wino. Nie zachwyca. Można trafić lepiej.
Z drugiej strony wiem, że może smakować. Właśnie przez tą ostrość w smaku i wytrawność. Jest dosyć rześkie. Miejsce zakupu: Lidl.


Cepa Lebrel

Oboje uwielbiamy tempranillo. Jak opisuje tę winorośl wikipedia- wyróżnia się ona m.in. elegancką miękkością (nie określiłabym sama tego lepiej) i słodkimi taninami. Z wielką przyjemnością powitaliśmy zatem w Lidlu wino Cepa Lebrel. Do wyboru jest wersja "podstawowa" w cenie ok. 14,00 zł (i tę właśnie próbowaliśmy) oraz nieco droższa- starsza Reserva w cenie ok 24,00 zł. I tym razem wino jest bogate w aromatach, "miękkie" i bardzo pijalne. Polecamy.

Cabernet-Sauvignon

Poniższe wino otrzymaliśmy ostatnio w prezencie od znajomych, więc trochę głupio było się podpytać- gdzie kupione, a tym bardziej -w jakiej cenie. Wino czerwone, półsłodkie, ale z odpowiednią ilością tanin, przez co nie było mdłe. Normalnie wolę wytrawne, ewentualnie półwytrawne. Jednak słodycz w tym winie zupełnie nie przeszkadzała. Bogate w smaku, jak to mają wina mołdawskie, gruzińskie. Byliśmy nim z Piotrem oboje zachwyceni.


Conde noble, wino słodkie biale

Znów powstały małe zaległości w winnym temacie. A zatem kolejne Lidlowe odkrycie. Tym razem nie dość, że to wino białe, to w dodatku słodkie. Z dużym dodatkiem lodu okazało się jednak b. smaczne i w sam raz na upał.



sobota, 13 lipca 2013

Góry Izerskie 13-14.07.2013r.

W ostatni weekend wybraliśmy się ze znajomymi w do Harrahova. Postanowiliśmy powędrować po Izerach, w których nie tylko byliśmy już dawno, ale których nigdy nie zdobywaliśmy od czeskiej strony. Chociaż "zdobywanie" to w tym wypadku określenie raczej na wyrost. Szlaki w Izerach są łatwe technicznie. Zwłaszcza gdy wycieczki planuje się od strony Harrahova, bądź Jakuszyc, przewyższenia są znikome. Trudność, w zależności od planowanej trasy, może natomiast sprawiać odległość i wędrówka po asfaltach, bądź mocno utwardzonym podłożu. Izery, to również świetne miejsce na wyprawy rowerowe. Poprowadzonych jest mnóstwo szlaków, o różnym stopniu trudności. Na odcinku Orle- Chata Górzystów widzieliśmy mnóstwo osób z małymi dziećmi na rowerach. Jeżeli ktoś ma zarezerwowany nocleg w schronisku Orle, może podjechać samochodem pod samo schronisko, a stamtąd do Chatki Górzystów w zasadzie ma prostą drogę.

Ale po kolei. Z samego rana w sobotę, wyruszyliśmy z Marusią i Slavoyem i Gromitem - niestrudzonym psem:) do Harrahova. Nocleg zaplanowaliśmy na campingu http://camp.harrachov.cz/galerie.htm. Camping szczerze polecam. Osobiście generalnie nie gustuję w takich miejscach, ale od czasu do czasu zdarza nam się na campingach nocować. Ten zachwycił mnie ciszą (pomimo pobliskiej drogi biegnącej do granicy z Polską), uprzejmością personelu i przede wszystkim - czystością. 
Co istotne, jest również świetnie położony. Na przeciwko znajduje się jakaś sieciówka. Dosyć długo jest otwarta, zatem nie ma problemu z zakupami, zarówno z samego rana, jak i po górskiej wycieczce. Zaledwie kilkanaście metrów dalej znajduje się browar Novosad i jedna z największych atrakcji miasteczka- szklarnia. W dni pracy, z okien sali browaru, można podglądać jak wytwarzane są szklane wyroby sprzedawane w pobliskim sklepie (w asortymencie również okazjonalne kufle, szklanki i kielichy do piwa w najrozmaitszych kształtach). 

Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy na trasę: Harrachov-  Jizerka-Schronisko Orle-Harrachov. 
Wystartowaliśmy na czerwony szlak o godzinie 10:05, by już ok. 10:50 raczyć się piwem przy stacji PKP (Bufet u Maśinky). Piwo było kiepskie, ale było i było zimne :) (Kruśowice 24 Kć). W dalszą drogę wyruszyliśmy ok. 11:25. Szlak wiedzie przez las. Generalnie asfaltem lub utwardzaną drogą, wzdłuż rzeki Jizerki. Widoki na tym odcinku nie są jakieś szczególne. Gdyby nie wycieczka w większej grupie, droga z pewnością byłaby bardzo monotonna. Około godziny 13:00 doszliśmy do skrzyżowania Nad Jizerskymy Prahy, gdzie drogowskaz wskazał 1,5 km do Jizerki. Po drodze minęliśmy Chatę pod Bukowcem, gdzie  zatrzymaliśmy się jedynie po pieczątkę. Za Chatą zasłużona nagroda za monotonny odcinek - przepiękna, rozległa panorama położonej w dolince Jizerki. Olbrzymia przestrzeń i łąki fioletowe od ostów i naparstnic. 

Do schroniska Jizerka doszliśmy o 13:50. Tam dłuższy odpoczynek przy Pilsnerze (40 Kć, ale był też Maisse Weisse właściwie w tej samej cenie). Po krótkim odpoczynku i narzekaniach na ceny oraz obsługę, ruszyliśmy o 14:20 czerwonym szlakiem w dalszą drogę. Dosyć szybko zeszliśmy na żółty szlak wiodący do granicy, do szlaku zielonego. Droga za Jizerką była już dużo ciekawsza. W końcu osiągnęliśmy mostek na Izerze łączący Polskę i Czechy. Został on uroczyście otwarty w czerwcu 2005 i jak się okazuje, od tego czasu odbywają się tam spotkania Polaków i Czechów. W tym roku również takie spotkanie miało miejsce, a my mieliśmy szczęście na nie trafić :). Grała orkiestra, można było zjeść kiełbaski, sałatki, ciacho i zapić to wszystko piwem z Novosadu. Oczywiście, skorzystaliśmy z tej okazji :) 

Ponieważ trochę nam czasu zeszło i przy schronisku Orle byliśmy dopiero ok. 16:25, więc jedynie podbiłam zeszyt i po krótkiej przerwie ruszyliśmy o 16:40 zielonym do Harrahova. Czekał nas jeszcze kawałek wycieczki. Powinniśmy byli zejść do Harrahova ok. 19:00. Po drodze jednak Gromit zaniemógł. Nadal radośnie brykał i ciągnęło go w las za nowo poznanymi zapachami, ale jedną łapkę wciąż podciągał do góry. Między innymi to sprawiło, że przy pierwszej nadarzającej się okazji i dojrzeniu ścieżki biegnącej ostrzej w dół, Slavoy skorzystał z GPS-a. I pomimo moich wątpliwości (przedzieraliśmy się jakąś ścieżką, która z pewnością od dawna nie była uczęszczana), wyszło nam to na dobre. Skrót okazał się strzałem w "10", bo do miasteczka doszliśmy jakieś 40 min przed czasem :). I tak zakończyliśmy pierwszy dzień.

Na drugi dzień czekała nas o wiele dłuższa wycieczka. Niestety, Marusia musiała zostać z Gromitem, co jak się później okazało, wyszło nam chyba wszystkim na dobre. W Szklarskiej byliśmy bardzo późno.

W niedzielę podjechaliśmy samochodem do Jakuszyc. Marusia z Gromitem udała się na zwiedzanie Szklarskiej Poręby, a my ze Slavoyem ruszyliśmy ok. 10:15 czerwonym szlakiem w stronę schroniska Orle. Do schroniska dotarliśmy ok. 11:05. Na miejscu było mnóstwo ludzi. Pewnie zostali po uroczystościach, które miały miejsce dzień wcześniej. Niestety, wypili wszelkie piwo :( Ruszyliśmy zatem już o 11:10 w dalszą drogę. Dalej wędrowaliśmy czerwonym, do Chatki Górzystów. Szlak banalnie prosty. Tylko trochę się dłuży. Brak widoków, a co chwila trzeba było schodzić z drogi rowerzystom. Rowerzystów w tych górach jest zatrzęsienie. W pewnym momencie, dogoniliśmy jakąś dużą grupę turystów... Już na miejscu, w Chatce okazało się, że nie dopchamy się przez nich do bufetu. A dania w Chatce wyglądały pysznie- zarówno podawane zupy, jak również naleśniki z owocami, nad którymi wszyscy achali. O piwie też można było zapomnieć. Na marginesie, dostępny był Lwówek Książęcy i Svijany w cenie 6,00 zł. W Chatce odpoczywaliśmy od 12:17 do 12:48. Następnie ruszyliśmy żółtym szlakiem do góry, w kierunku Wysokiej Kopy. O 13:32 doszliśmy do rozejścia z czerwonym. Dzięki Slavoyowi i jego GPS-owi o 13:32 udało nam się zdobyć najwyższy szczyt Izerów- Wysoką Kopę. Biegnie na nią wąska, nieoznakowana ścieżka. Generalnie jest wyraźna, ale biegną od niej czasem odnogi i można się zgubić. Po pstryknięciu kilku upamiętniających to wydarzenie fotek o 14:25 zaczęliśmy się kierować w stronę Wysokiego Kamienia. Droga zaczęła nam się już dłużyć. Mnie bolał brzuch, a chyba wszyscy mieliśmy serdecznie dosyć asfaltu i utwardzanych dróg. Po drodze, gdy odpoczywaliśmy na jakichś skałach koło kamieniołomu, wyprzedziła nas ok 50 grupa z PTTK Dzierżoniów. Ta sama, przez którą nie można było dopchać się do bufetu w Chatce Górzystów. Zdecydowaliśmy się, że trzeba trochę się wysilić i dojść do schroniska przed nimi. Finish dał nam popalić. Ale za to udało się zdobyć bez kolejki porcję pysznych pierogów, Izerskie i zająć miejsce na ławach przed schroniskiem z widokiem na Karkonosze. Pech chciał, że naszły chmury i widoczna była jedynie część gór od Szrenicy w stronę Izerów. Ale i tak widok na całą Szklarską i okolicę zapierał dech w piersiach. Trzeba przyznać, że schronisko położone jest w przepięknym miejscu. Szacunek dla Pana, który wybudował je w zasadzie własnymi rękami. Nie mogę się doczekać, kiedy będzie można tam spać. Ponoć taka możliwość jest w planach, gdy zostanie dociągnięta woda do schroniska. Ale to perspektywa przynajmniej dwóch lat... Już sobie wyobrażam zbudzić się w tym miejscu i podziwiać wschód słońca nad Karkonoszami...bajka!

Odpoczęliśmy do 17:10 i zaczęliśmy schodzić do Szklarskiej. W okolicach stacji byliśmy ok. 18:10. Stamtąd zabrała nas Marusia i ruszyliśmy do Wrocławia. 


czwartek, 4 lipca 2013

Isla Negra Reserva Chardonney


Ponieważ nie miałam jeszcze czasu napisać o ostatniej wycieczce w góry, a w kwestii winnej namnożyło się zaległości, zatem dziś Isla Negra z Biedronki. Krótko - przyjemne, wytrawne, rześkie wino na lato. Koszt- ok. 14,00 zł. Piotrowi bardzo smakowało. Mi przeszkadzało zbyt duże nasycenie odczuwalne na języku. Bąbelki w winie- niekoniecznie lubię coś takiego.




wtorek, 2 lipca 2013

Vespral Gran Reserva

Vespral Gran Reserva, to lepsza odmiana znanego mi już wina Vespral. O ile Vespral nie jest najgorsze, ale bez rewelacji, to Vespral Gran Reserva jest bardzo aromatyczne, o dużej pijalności. Pasuje zwłaszcza do cięższych obiadów.Kolejne wino z Lidl w przystępnej cenie.


poniedziałek, 1 lipca 2013

Karkonosze 29.06.-30.06.2013

Po raz drugi w tym roku wyruszyliśmy z moimi rodzicami w Karkonosze. Tym razem do Peca pod Śnieżką. Około godziny 8:00 wjechaliśmy na Kopę. Mieliśmy obawy co do pogody, ponieważ na wyciągu wiało i widać było nachodzące zza gór ciemne chmury. Mieliśmy też jednak i inne obawy. Piotrek obchodził 29.06. swoje święto :)  i wyjazd był tak naprawdę prezentem dla niego. Ale dodatkiem extra miało być zwiedzanie browaru w Lućni Boudzie. Niestety, w związku z tym, że do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy na pewno uda nam się wyjechać, nie rezerwowaliśmy zwiedzania. Nie byliśmy zatem pewni do ostatniej chwili, czy niespodzianka się uda...

Około godziny 9:10 byliśmy przy Śląskim Domu, skąd niebieskim szlakiem ruszyliśmy w stronę Lućni Boudy. Nastroje nam się poprawiły, ponieważ ciemne chmury wyglądały źle tylko z tego względu, że zbierały się nad górami. Widok na stronę czeską nie był już tak pesymistyczny. Mało tego, wyszło słońce i zrobiło się całkiem przyjemnie. Do Lućni doszliśmy około godziny 9:50. Zwiedzanie odbywa się tylko w wyznaczonych godzinach (byliśmy za wcześnie), ale musieliśmy mieć bardzo błagające spojrzenia, ponieważ pani z recepcji zlitowała się nad nami i zadzwoniła do piwowara. Na szczęście był na miejscu i znalazł dla nas czas. Koszt zwiedzania to 150,00 koron od osoby. W cenie jest wliczona próbka piwa. Trafiliśmy na ciemne, którego nie było na kranach w restauracji. Wbrew naszym domysłom sprzed dwóch tygodni, było to zwykłe ciemne piwo, a nie stout. Jednak jakie pyszne! Ponoć będzie na kranie zamiennie z IPĄ (oprócz jasnego i polotmavego, które generalnie są dostępne cały czas). Ponieważ IPA, z tego co zauważyliśmy, nie schodzi zbyt szybko (turyści nie wiedzą co to jest), podpytaliśmy czy planują warzyć ją w przyszłości. Na szczęście zarówno piwowar, jak również manager schroniska uwielbiają IPĘ, zatem możemy spać spokojnie . Z ciekawostek, udało nam się dowiedzieć, że mają w planach uwarzenie portera bałtyckiego.
W samym schronisku zachwyciły nas podziemia, których nie mielibyśmy okazji oglądać, gdyby nie zwiedzanie browaru. Okazało się, że w podziemiach znajdują się również baseny z rybami. Zatem, jeżeli ktoś lubi jeść ryby, może mieć pewność, że w Lućni zje je naprawdę świeże. Były również ponoć pomysły, żeby hodować świnki, ale nie da rady, bo to w końcu park narodowy.

  Gdyby ktoś planował wycieczkę w góry od Szklarskiej a nie od Karpacza, to Parohaća można również spróbować w Labskiej Boudzie (ten sam właściciel). Wydaje mi się, że można zrobić fajną wycieczkę wjazd na Szrenicę- Vosecka Bouda-Labska Bouda-i albo powrót od razu przez Łabski Szczyt, albo dalej do Martinovej Boudy- niebieskim dojść do granicy z Polską i wracać górą przez Łabski, albo Śnieżnymi Kotłami (zielony szlak) do schroniska pod Łabskim i do Szklarskiej. Ale to odrębna historia.

Niestety, Lućni trzeba było w końcu opuścić. Zatem o 14:07 wyruszyliśmy w dalszą drogę. O godzinie 15:30 doszliśmy do Rozcasti. Krótki przystanek zrobiliśmy jednak dopiero na widokówce na Liści Horze, na którą weszliśmy o 16:02 (czerwony szlak). O 16:12 już wędrowaliśmy czerwonym w stronę Lyżarskiej. W Lyżarskiej trochę dłuższy odpoczynek na coś słodkiego i o 17:24 zejście żółtym do Peca, gdzie dotarliśmy o 18:00. Tym razem na kolację udaliśmy się do Basenu. Lokal właśnie w takim dziwnym, basenowym wystroju. Charakterystyczna jest kabina prysznicowa, na którą niemalże wchodzi się przekraczając próg lokalu. Jedzenie jest przepyszne !

W niedzielę powrót do Wrocławia. O 9:08 rozpoczęliśmy standardowo podejście szlakiem zielonym do Vyrovki. Przy Rychtrovych Boudach byliśmy o 10:10. Jest to kolejne miejsce po czeskiej stronie Karkonoszy, na które należy uważać, bo nie zawsze bywa otwarte. Przy Vyrovce byliśmy o 10:45. Po krótkim odpoczynku, o 11:14 zaczęła się przeprawa przez grzbiet (2,5 km asfaltem do Lućni). W Lućni zjedlśmy obiad a na Kopie byliśmy o 13:39. Tym razem zjechaliśmy i standardowo wróciliśmy do Wrocławia.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Karkonosze 15.-16.06.2013 r.

Wiosna nas w tym roku nie rozpieszcza. Planujemy i planujemy wycieczki, a pogoda wciąż powoduje, że te wszystkie plany musimy przekładać.
W końcu zaryzykowaliśmy i po raz pierwszy w tym roku wyruszyliśmy razem z moimi rodzicami  w Karkonosze.
Pogodowo nie było rewelacji, ale też nie mogliśmy narzekać. Było stosunkowo chłodno, ale przynajmniej nie padało. Plus taki, że na szlaku nie było zbyt wielu turystów.

Wyjechaliśmy z Wrocławia w sobotę o godz. 6:00 rano, żeby już ok. 8:00 być przy wyciągu w Karpaczu. Liczyliśmy, że może ruszy wcześniej (zwykle startuje o 8:30). Niestety, tym razem przejażdżka na Kopę w ogóle nie była możliwa. Drugiego dnia mieliśmy podobną sytuację, gdy chcieliśmy zjechać z gór. Ponoć ktoś w nocy przecinał kable... Ale czy to prawda...
Dodam tylko dla porządku, że jakby co ostatnie krzesłko zjeżdża o 16:30, o ile oczywiście jest wystarczająco dobra pogoda.

Tym razem trzeba było ruszyć w góry pieszo. Czekało nas 40- sto minutowe podejście czarnym szlakiem do Białego Raju. To chyba najszybsza droga, aby dostać się do Lućni Boudy. Już z Białego Raju mogliśmy podziwiać piękne widoki. Byłyby jeszcze piękniejsze, gdyby nie największy koszmar architektoniczny Karpacza- Hotel Sobieski. Dalej mogliśmy iść czarnym (Śląska Droga) na Kopę, a dalej do schroniska pod Śnieżką. My wybraliśmy wersję żółtym szlakiem do Strzechy Akademickiej. Zgodnie z drogowskazem- 20 min marszu. Zaznaczę w tym miejscu, że wycieczka tym razem była raczej leniwa. Często zatrzymywałam się, aby robić zdjęcia. W związku z powyższym, czasy są przeważnie zawyżone. W Białym Jarze trochę zamarudziliśmy. W dalszą drogę  ruszyliśmy o 9:50, by ok. 10:35 dotrzeć do Lućni Boudy ( żółtym do Strzechy Akademickiej- niebieskim do Drogi przyjaźni Polsko-Czeskiej, który przecięliśmy i już żółtym doszliśmy do Lućni Boudy). Osobiście strasznie lubię okolice tego schroniska. Równia pod Śnieżką jest niesamowita. Wielka przestrzeń i widok na Śnieżkę.

Sama Lućni Bouda również robi spore wrażenie. Jest to olbrzymie, stare schronisko. Ceny noclegów są niestety hotelowe. Nawet poddasze z własnym śpiworem wychodzi drogo. Za to można zjeść pyszny, olbrzymi obiad i wypić Parohaća - piwo z browaru, który mieści się na parterze i w podziemiach schroniska. Tego samego piwa można spróbować również w schronisku Labska Bouda (ten sam właściciel). Generalnie dostępne jest jasne i półciemne. W karcie jest pszenica, ale nie udało nam się na nią trafić. Na pewno rewelacyjna jest IPA, a faktycznie AIPA, ponieważ wyraźnie czuć w niej chmiele amerykańskie. Również ciemne piwo jest warte polecenia. Będzie ono serwowane na zmianę z IPĄ. Osobiście nie mogę się doczekać portera bałtyckiego. Mam  nadzieję, że kiedyś uda nam się na niego trafić (jest dopiero w planach- być może będzie dostępny w zimie).
W schronisku można zjeść na przekąskę kiełbasę podawaną z chlebem i rohlikami czy nakładany hermelin. Na obiad kawał kurczaka z ziemniakami. Dla mnie rewelacją okazał się gulasz z knedlikami na piwie uwarzonym w tym schronisku (ok. 160 koron). Czesi natomiast  często wybierają coś na kształt naszych pampuchów z bitą śmietaną i jagodami. Danie wygląda pysznie i jest wielkie, ale mnie osobiście taka ilość słodkości na raz przeraża :).
Lućni opuściliśmy ok. 12:11 i ruszyliśmy w dalszą drogę, czerwonym szlakiem, w stronę schroniska Vyrovka po czeskiej stronie Karkonoszy. A dalej do Chaty na Rozcesti. Po drodze przechodzi się grzbiet, z którego roztacza się niesamowity widok na całą równię, Lućni Boudę, stare bunkry, Śnieżkę z jednej strony i strażnicę przy Śnieżnych Kotłach z drugiej. Jeden z najpiękniejszych widoków w Karkonoszach.

Kolejny postój zaplanowaliśmy właśnie w Chacie na Rozcasti. Piotr uwielbia serwowany w tym  schronisku nakładany hermelin (z dodatkiem orzechów włoskich) - 49 koron. Natomiast za 40 kć można się napić Kaśtana 11. Niestety, często nie jest smaczny. Rozcasti opuściliśmy w dobrych nastrojach ok. 13:15, jednak trochę wymarznięci. Ruszyliśmy zielonym  w kierunku pięknie położonych Klinovych Boud. Niestety, po raz kolejny w tym miejscu zastaliśmy zamknięte drzwi. Tym razem jednak pojawiła się informacja, że bouda nie będzie czynna w sezonie 2012- 2013.
Podziwiając okolicę Klinowych Boud wędrowaliśmy dalej zielonym szlakiem do Boudy na Plani. Tam zjedliśmy najzwyklejsze, ale smacznie przygotowane, zizki z amerykańskimi bramborami. Praktyczna uwaga- Na Plani jest czynne raczej krótko, bo do ok. 16:30. Często się również zdarza, że jest zamknięte. Ponieważ nie zawsze czynne są wcześniejsze schroniska- Na Rozcesti i Klinove Boudy, na tę trasę radzę zabierać ze sobą kanapki, albo przegryźć coś porządnego w Lućni Boudzie czy na Vyrovce. Na pewno należy zabrać ze sobą coś do picia.
Z Plani wyruszyliśmy o 16:20 i dopiero ok. 18:00 dotarliśmy do centrum Szpindlerowego Młyna. Naszej miejscówki ze spaniem nie zdradzę :) Podpowiem jednak, że obecnie w czeskich Karkonoszach ładny pokój z łazienką, śniadaniem można znaleźć za ok 350 kć. Niektórzy jednak przycinają ceny, jeżeli nocleg ma być tylko na jedną noc. W nieco lepszym standardzie (trochę przestronniejszy pokój, nieco większe śniadanie) za jedną noc można zapłacić nawet 500 kć (Pec pod Śnieżką).
Za to mogę polecić Abakante- pyszne Fajitas i w ogóle dania kuchni meksykańskiej.  Na skrzyżowaniu w samym centrum znajduje się Central Factory Pizza. Nigdy tam nie jedliśmy- jest Pilsner 0,5 za 35 kć, Mohito Virgin można wypić za 69 kć, Whisky Chivas za 96 kć, Danielsa za 66.

W niedzielę powrót do Polski. Standardowa nasza trasa wiedzie przez Bileho Labe. W zależności od samopoczucia i pogody wybieramy trasę zboczem góry (żółty szlak), albo dolinką (niebieski). Tym razem, ze względu na problemy Grazi z nogą, ruszyliśmy szlakiem niebieskim. Wycieczka rozpoczęła się o godzinie 9:00. O 9:19 byliśmy Pod Divici Strani, skąd do Boudy u Bileho Labe wiedzie przez 4 km  wzdłuż rzeki asfaltowa droga. Czesi pomyśleli i co jakiś czas zorganizowali siedziska. Droga reklamowana jest również jako rowerowa i dla osób niepełnosprawnych. Nie jest to jednak jakiś specjalnie atrakcyjny odcinek. Do samej Boudy dotarliśmy ok 10:40. Na miejscu lany Staropramen za 35 kć. Trzeba przyznać, że ostatnio bardzo się poprawił. W schronisku u Bileho nie polecamy jednak jedzenia. Jakiś czas temu nawet czosneczka była jakaś wyjątkowo niesmaczna. Ponoć praktycznie niejadalne są wędzone na zewnątrz mięsa.
W stronę Lućni Boudy wystartowaliśmy o 12:30. Czekało nas teraz ok 4 km podejście. Droga jednak wcale się w tym miejscu nie dłuży. Szlak wiedzie zboczem góry, z widokiem na najpiękniejszy odcinek potoku Bileho Labe. Obok Śnieżnych Kotłów, Kotła Łomniczki oraz niebieskiego, kładkowego odcinka niebieskiego szlaku od chat pod Przełęczą Karkonoską do Medvedi Boudy, jest to jedno z piękniejszych miejsc w Karkonoszach.
Tym razem w Lućni wyjątkowo zamarudziliśmy ;) Powrót do Polski standardowy- przez Dom Śląski. Tyle tylko, że ze względu na awarię wyciągu, trzeba było zdecydować, którędy schodzimy- Biały Jar czy Kocioł Łomniczki. Ponieważ dawno nie wędrowaliśmy Kotłem, postawiliśmy zejść czerwonym szlakiem. Wycieczka zakończyła się o 16:30, ale...tym razem powrót do Wrocławia urozmaiciliśmy sobie przejażdżką przez dolinę zamków i bajeczne okolice Rudaw Janowickich.








wtorek, 21 maja 2013

Radunia - Ślęża 19.05.2013r.


Trudno w tym roku zaplanować ciekawą, dłuższą wycieczkę. Pogoda jest bardzo kapryśna. Pomimo kiepskiej aury, udało nam się jednak wybrać z moimi rodzicami w ostatnią sobotę na całkiem długi spacer. Taki urodzinowy wypad za miasto.  
Widok na Ślężę z Sulistrowic

Około 10:00  przyjechaliśmy do Sulistrowic, z których ruszyliśmy czerwonym na Przełęcz Słupicką. 
Zaraz za Sulistrowicami trzeba uważać- słabe oznaczenie szlaku, a droga się rozdziela w dwóch kierunkach. Należy iść lewą odnogą, skrajem pola. Dalej z oznaczeniem szlaku jest lepiej. Na rozwidleniu szlaku zeszliśmy na niebieski, który prowadzi prosto na Radunię.


Podejście na Radunię jest krótkie, ale za to konkretne :)
Droga była przepiękna. Radunia jest generalnie zalesiona, ale są również miejsca, z których można podziwiać widoki. Na Raduni nie zabawialiśmy długo, szybko zeszliśmy na Przełęcz Tąpadła. A tam dzikie tłumy. Nie chcieliśmy w tłumie wędrować na Ślężę, więc postanowiliśmy od Tąpadeł podchodzić niebieskim, zostawiając ludzi na żółtym. Tłumów jednak nie uniknęliśmy - na szczycie ledwo udało się znaleźć jakieś wolne miejsce na odpoczynek. Zejście zaplanowaliśmy czerwonym do Sulistrowic. Tu zaskoczenie- na szlaku spotkaliśmy jedynie dwie, zbłąkane pary (faktycznie, oznaczenie z tej strony góry nie jest najlepsze). Nic nie wskazywało na takie pustki, ponieważ w Sulistrowicach, przy zalewie już od rana stało mnóstwo samochodów. Około 17:00-18:00 byliśmy na dole. Więcej zdjęć z tej wycieczki, znajdzie się wkrótce  na  Picasa :) 

sobota, 4 maja 2013

Rudawy Janowickie 02-05-2013 r.



Pogoda pokrzyżowała nam majówkowe plany. Otarliśmy się o pomysł namiotowej wycieczki w Beskidy, potem myśleliśmy o przejściu Gór Kaczawskich. Stanęło na Rudawach Janowickich. 
Wyjechaliśmy w czwartek z Wrocławia około godziny 7:10 (po drodze zabierając znajomych z pobliskich Piotrowic), po to aby zdążyć na pociąg o 9:20 z Janowic Wielkich do Trzcińska.



Podejście na Krzyżną Górę

O 9:20 rozpoczęliśmy marsz niebieskim szlakiem. Pogoda była całkiem, całkiem. Niestety, nie było widoków (mgła), ale za to temperatura odpowiednia do maszerowania. Deszcz kropił tylko czasami. Raz musieliśmy na chwilę ubrać kurtki przeciwdeszczowe. Plus takiej pogody, to niewielka ilość turystów na szlaku :). Niebieska pętelka okazała się b. ciekawa. Największe atrakcje tego szlaku to Husyckie Skały, Krzyżna Góra, Lwia góra, Skalny Most. Żałowaliśmy tylko tych widoków... 

Skalny Most

Dłuższy odpoczynek zrobiliśmy w schronisku Szwajcarka przy Lwówkach i Konradzie (butelkowy Lwówek Wiedeński, Książęcy po 8,00 zł, lany Konrad 6,00 zł), dla Piotra- kierowcy znalazł się i podpiwek. 

Trzeba zaznaczyć, że Rudawy dobrze są przygotowane na przyjęcie turystów-  jest sporo tablic informacyjnych, szlaki są całkiem dobrze oznaczone, w miejscach odpoczynku ustawione stoły i kosze na śmieci. Bardzo pozytywnie. Jeden tylko moment okazał się mało przyjemny. Zaraz za skalnym mostem jest przejście przez górski potok, kawałek pod górkę i ....szlak nagle ginie. Na szczęście kawałek dalej jest rozejście dróg i szybko zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak. Wróciliśmy do ostatniego paska. Okazało się, że zaledwie kilka metrów od niego, szlak gwałtowanie skręca w lewo pod górę.

Tyle, że ścieżka wyglądała zupełnie niepozornie i koleżanka zwróciła na nią uwagę w zasadzie przypadkiem. Szlak widać dopiero w głębi lasu. 
Teraz jeszcze drzewa były mało rozwinięte. Nie wiem, jak można trafić na ten szlak, gdy wszystko kwitnie i nie zna się tej trasy. Od tego miejsca już tylko kilka minut dzieliło nas od rozejścia ze szlakiem czarnym idącym w stronę ruin zamku Bolczów (XIV w.).

Ruiny zamku
Ruiny zamku

Chwila na zamku i już schodziliśmy zielonym prosto pod stację kolejową w Janowicach Wielkich. Jakieś 50 m od stacji, po prawej stronie drogi, zaraz za urzędem (jadąc już w stronę Wrocławia), udało nam się zjeść całkiem przyjemny obiad (karkówka, placki ziemniaczane) i napić lanego Skalaka. W okolicach godziny 17 wracaliśmy do Piotrowic. 

Wycieczka na pewno do powtórzenia- tyle że raczej jesienią, kiedy góry zaczną mienić się kolorami i przy dobrej widoczności- aby można było podziwiać z nich Karkonosze. 

sobota, 20 kwietnia 2013

Góry Stołowe - Radków- Białe ściany

W niedzielę 14.04.2013 r. wyruszyliśmy na znacznie krótszą wycieczkę z Karłowa w Białe Ściany. Niestety, pomimo ładnej pogody, udało nam się jedynie dojść do ścian, które trzeba było szybko ominąć z powodu zbyt dużej ilości śniegu i roztopów.

Wycieczkę rozpoczęliśmy w Karłowie o godzinie 9:45. Wyruszyliśmy szosą, tak jak na Kudowę Zdr. Około godziny 10:00 doszliśmy do żółtego szlaku na Batorów/ czerwonego na Błędne Skały. Około 10:24 zdobyliśmy już Fort Karola, z którego jest piękny widok na Góry Stołowe, a o 10:40 byliśmy na Lisiej Przełęczy. Do Białych Ścian doszliśmy o 11:05. Chwila na zdjęcia i o 11:15 wracamy zielonym do Karłowa. Jak wspomniałam, śnieg zmusił nas do odwrotu. Na parkingu w Karłowie byliśmy o 12:06.

Mimo wszystko spacer udany. Plus, że na szlaku byliśmy zupełnie sami.


Góry Stołowe 12-14.04.2013r.

W ostatni weekend otworzyliśmy sezon górski 2013r. Pomimo kiepskiej prognozy pogody, odważyliśmy się na wyjazd i była to dobra decyzja.

Nocowaliśmy wraz z rodzicami w gospodarstwie agroturystycznym Złoty Kłos w Radkowie. Prowadzi je b. sympatyczny starszy Pan. Pokoiki są małe ( przynajmniej te, w których nam przyszło nocować) i nie nadają się na dłuższy wyjazd, ale są w sam raz na weekendowy wypad za miasto. Gospodarz przy tym pilnuje, by było ciepło i czysto. Do swojej dyspozycji mieliśmy również ogólnodostępny aneks kuchenny ( lodówka, kuchenka, mikrofala, czajnik, garnki, talerze, sztućce).

Ponieważ byliśmy w Radkowie już od piątkowego wieczoru, ruszyliśmy na wycieczkę przez Pasterkę do Bożanowa już o godzinie 9:00. Udaliśmy się drogą w górę, początkowo niebieskim szlakiem w stronę zalewu, następnie ośrodka PAFAWAGu i dalej szosą zakrętami, aż w końcu ok. 9:40 zeszliśmy na szlak zielony- łącznik do żółtego szlaku prowadzącego z Radkowa do Pasterki. Nie zdecydowaliśmy się wybrać żóltego od razu w Radkowie, ponieważ obawialiśmy się błota w dolnym jego odcinku. Droga na razie była czysta, a pogoda nie zapowiadała większych niespodzianek.

Około 9:50 zmieniliśmy szlak na żółty. Zaczął pojawiać się śnieg. Więcej i więcej śniegu. Z gór spływały już duże ilości wody. Osiągając coraz wyższe odcinki szlaku, cieszyliśmy się, że mamy ze sobą kijki, stuptuty i że dzień wcześniej dobrze zaimpregnowaliśmy buty. Jednak coraz bardziej obawialiśmy się tego, co będzie wyżej.
O godzinie 10:25 doszliśmy do odcinka, który nazywam traktem. Po całkiem górskiej, jak na Góry Stołowe wspinaczce, dochodzi się do praktycznie płaskiej drogi przebiegającej obok miejsca, w którym niegdyś stało schronisko. Do Pasterki pozostało nam jakieś 45 min ( ze względu na warunki, przeszliśmy ten odcinek w 1h 05 min). Wybraliśmy znów żółty szlak, którego fragmenty faktycznie przebiegają po starym trakcie.
W związku z tym, że jest to prawie prosta ścieżka, nawiało na nią sporo śniegu. Najgorzej było jednak na ostatnim, leśnym odcinku do Pasterki. Mogliśmy albo zapadać się w śnieg- chwilami nawet po kolana- albo brodzić w strumieniu, który płynął na całej szerokości szlaku. Trzeba było iść wcześniej wydeptanymi śladami. Odcinek był dosyć żmudny, bardzo mokry i nieprzyjemny.

Powyższe trudy wynagrodziliśmy sobie Opatem w schronisku ( 6,50 zł butelkowy, chyba każdy możliwy rodzaj). Co jednak najważniejsze... :)!!
Żeby zrozumieć naszą radość z dotarcia do Pasterki, trzeba się cofnąć w opowieści 2 dni. Otóż sprawdzając pogodę w czwartek przed wyjazdem, zajrzeliśmy na zdjęcia robione z kamery przy schronisku w Pasterce. Na zdjęciu widoczna była krowa, która tak sobie stała godzinę, jedną .....piątą, aż nadszedł wieczór. A ona wciąż stała. Natomiast na drugi dzień od rana leżała, aż do naszego wyjazdu do Radkowa. Byliśmy przekonani, że gospodarz wieczorem nie zabrał jej z pola i bidulka nie przeżyła nocy.
Tylko o niej myśleliśmy całą drogę. Tymczasem okazało się, że jest to jedynie makieta krowy :) Tyle radości z widoku kolorowego plastiku nigdy nie mieliśmy.

Po posiłku i w znacznie lepszych nastrojach ruszyliśmy o 12:45 niebieskim szlakiem do Bożanowa. Znów szliśmy w śniegu. Tym razem jednak aż do Machowskiego Krzyża śnieg był dosyć zmarznięty i nie sprawiał większych problemów. Na szlaku było zupełnie pusto. Przy Machowskim byliśmy ok 13:34 i jakieś sześć min później ruszyliśmy dalej. Dalsza część trasy, to znów śnieg i spływające pod nim strumyki. O godzinie 15:00 doszliśmy do pierwszej drogi skręcającej do Radkowa (droga asfaltowa, która biegnie od drogi w Bożanowie w prawo i wychodzi koło zalewu w Radkowie- jeszcze nie mieliśmy okazji nią iść). Ruszyliśmy jednak dalej do Hospudki w centrum, gdzie zabawiliśmy do ok. 16:30. Dodam, że w Hospudce można się napić Gambrinusa, Czarnego Kozla oraz Mastera, a także zjeść bardzo pożywny obiad (daję mnóstwo frytek). Piotr z kolei zamówił jednego z fajniejszych Langosi. Był stosunkowo mało tłusty i bardzo chrupiący. Wycieczkę zakończyliśmy w Radkowie o 17:50 kompletnie przemoczeni po ulewie z gradem, która złapała nas w drodze powrotnej.




czwartek, 11 kwietnia 2013

Black and white inaczej ...

Jakiś czas temu mieliśmy okazję spróbować kilku całkiem ciekawych i smacznych whisky. Jednak wśród nich znalazły się dwa przedziwne wynalazki....

Ani to wódka, ani whisky... Bardzo złe wrażenie zrobił na nas White dog. Jeden plus, że pije się go jak likier, pytanie jednak - po co?
Cu dhub natomiast mdlił karmelowymi i miodowymi posmakami...



A poniżej już zupełnie smaczne whisky.



A to coś dla miłośników apteki ;) Mhmmm Caol ila się chowa !


sobota, 23 lutego 2013

Biała i czerwona Hiszpania

Ostatnio zamieniliśmy Lidl na Biedronkę, w której można znaleźć trochę więcej naszego ulubionego Tempranillo.
Polecamy Rejadoradę, rocznik 2010, szczep Tempranillo. Kwiatowe, czerwone, wytrawne. Z pewnością dobre do mięs, niekoniecznie do deserowej degustacji. Niestety- mocne, bo 14,5% alk. Smaczne, aczkolwiek dla mnie dosyć mocno wyczuwalne taniny (Piotrowi smakuje).

Smaczne jest również białe, wytrawne wino Alvarez de Toledo. Lekko waniliowe. Podobne do naszego ulubionego białego wina z Recaz. Jednak dla mnie, jak na wino białe, zbyt ostre w smaku. Ale może ja po prostu wolę wina białe półwytrawne. Co mnie zaskoczyło- kolejne wytrawne wino, które posmakowało Piotrowi.

niedziela, 13 stycznia 2013

Kulinaria- omlet z serkiem wiejskim i cynamonem

Ponieważ to forum ma być zapisem, tego co lubimy, postanowiliśmy rozszerzyć je o kulinaria.

W Rumunii Piotr odkrył omlety. Zazwyczaj są one robione z żółtym serem, szynką lub salami. Wersje bogate, zawierają wszystkie ww. składniki.
Po powrocie do Polski zaczęliśmy próbować różnych wersji omletów. Piotr polubił np. omlety na słono z cieniutkimi kawałkami boczku.
Dziś przyszła kolej na omlety na słodko.
Przepis zapożyczyliśmy od niejakiej Agrafki z portalu  AntyForum (link

Omlet z białym serem (wersja na 3 omlety z małej patelni)

składniki:
- 4 jajka
-
1 łyżeczka cukru
- 4 łyżki mąki
- kilka łyżek twarogu (zmodyfikowaliśmy przepis i zamiast twarogu dodaliśmy 150g serku wiejskiego z Koła)
- ewentualnie odrobina mleka (my nie daliśmy w ogóle mleka)
- cynamon (do smaku :) )
- masło (łyżka na każdy omlet- daliśmy zwykłe, a lepiej byłoby klarowane)


Wszystkie składniki, oprócz sera ubiliśmy. Serek wiejski (razem ze śmietanką w której pływał) mocno ugnietliśmy widelcem, żeby masa była mniej grudkowata. Następnie wymieszaliśmy ubitą masę i ser. Nakładaliśmy placki ok. pół cm na posmarowaną masłem patelnię i piekliśmy z obu stron, aż omlet uzyskał złoty kolor. Podawać z ulubionym jogurtem naturalnym ( nam sprawdził się ze względu na konsystencję Zott naturalny) i konfiturą. Próbowaliśmy z konfiturą wiśniową i jagodową- pierwsza w związku z tym, że jest lekko kwaskowata, pasuje bardziej.