Po raz drugi w tym roku wyruszyliśmy z moimi rodzicami w Karkonosze. Tym razem do Peca pod Śnieżką. Około godziny 8:00 wjechaliśmy na Kopę. Mieliśmy obawy co do pogody, ponieważ na wyciągu wiało i widać było nachodzące zza gór ciemne chmury. Mieliśmy też jednak i inne obawy. Piotrek obchodził 29.06. swoje święto :) i wyjazd był tak naprawdę prezentem dla niego. Ale dodatkiem extra miało być zwiedzanie browaru w Lućni Boudzie. Niestety, w związku z tym, że do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy na pewno uda nam się wyjechać, nie rezerwowaliśmy zwiedzania. Nie byliśmy zatem pewni do ostatniej chwili, czy niespodzianka się uda...
Około godziny 9:10 byliśmy przy Śląskim Domu, skąd niebieskim szlakiem ruszyliśmy w stronę Lućni Boudy. Nastroje nam się poprawiły, ponieważ ciemne chmury wyglądały źle tylko z tego względu, że zbierały się nad górami. Widok na stronę czeską nie był już tak pesymistyczny. Mało tego, wyszło słońce i zrobiło się całkiem przyjemnie. Do Lućni doszliśmy około godziny 9:50. Zwiedzanie odbywa się tylko w wyznaczonych godzinach (byliśmy za wcześnie), ale musieliśmy mieć bardzo błagające spojrzenia, ponieważ pani z recepcji zlitowała się nad nami i zadzwoniła do piwowara. Na szczęście był na miejscu i znalazł dla nas czas. Koszt zwiedzania to 150,00 koron od osoby. W cenie jest wliczona próbka piwa. Trafiliśmy na ciemne, którego nie było na kranach w restauracji. Wbrew naszym domysłom sprzed dwóch tygodni, było to zwykłe ciemne piwo, a nie stout. Jednak jakie pyszne! Ponoć będzie na kranie zamiennie z IPĄ (oprócz jasnego i polotmavego, które generalnie są dostępne cały czas). Ponieważ IPA, z tego co zauważyliśmy, nie schodzi zbyt szybko (turyści nie wiedzą co to jest), podpytaliśmy czy planują warzyć ją w przyszłości. Na szczęście zarówno piwowar, jak również manager schroniska uwielbiają IPĘ, zatem możemy spać spokojnie . Z ciekawostek, udało nam się dowiedzieć, że mają w planach uwarzenie portera bałtyckiego.
W samym schronisku zachwyciły nas podziemia, których nie mielibyśmy okazji oglądać, gdyby nie zwiedzanie browaru. Okazało się, że w podziemiach znajdują się również baseny z rybami. Zatem, jeżeli ktoś lubi jeść ryby, może mieć pewność, że w Lućni zje je naprawdę świeże. Były również ponoć pomysły, żeby hodować świnki, ale nie da rady, bo to w końcu park narodowy.
Gdyby ktoś planował wycieczkę w góry od Szklarskiej a nie od Karpacza, to Parohaća można również spróbować w Labskiej Boudzie (ten sam właściciel). Wydaje mi się, że można zrobić fajną wycieczkę wjazd na Szrenicę- Vosecka Bouda-Labska Bouda-i albo powrót od razu przez Łabski Szczyt, albo dalej do Martinovej Boudy- niebieskim dojść do granicy z Polską i wracać górą przez Łabski, albo Śnieżnymi Kotłami (zielony szlak) do schroniska pod Łabskim i do Szklarskiej. Ale to odrębna historia.
Niestety, Lućni trzeba było w końcu opuścić. Zatem o 14:07 wyruszyliśmy w dalszą drogę. O godzinie 15:30 doszliśmy do Rozcasti. Krótki przystanek zrobiliśmy jednak dopiero na widokówce na Liści Horze, na którą weszliśmy o 16:02 (czerwony szlak). O 16:12 już wędrowaliśmy czerwonym w stronę Lyżarskiej. W Lyżarskiej trochę dłuższy odpoczynek na coś słodkiego i o 17:24 zejście żółtym do Peca, gdzie dotarliśmy o 18:00. Tym razem na kolację udaliśmy się do Basenu. Lokal właśnie w takim dziwnym, basenowym wystroju. Charakterystyczna jest kabina prysznicowa, na którą niemalże wchodzi się przekraczając próg lokalu. Jedzenie jest przepyszne !
W niedzielę powrót do Wrocławia. O 9:08 rozpoczęliśmy standardowo podejście szlakiem zielonym do Vyrovki. Przy Rychtrovych Boudach byliśmy o 10:10. Jest to kolejne miejsce po czeskiej stronie Karkonoszy, na które należy uważać, bo nie zawsze bywa otwarte. Przy Vyrovce byliśmy o 10:45. Po krótkim odpoczynku, o 11:14 zaczęła się przeprawa przez grzbiet (2,5 km asfaltem do Lućni). W Lućni zjedlśmy obiad a na Kopie byliśmy o 13:39. Tym razem zjechaliśmy i standardowo wróciliśmy do Wrocławia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz