Wjechaliśmy wyciągiem (10 lei za osobę) z 900 na 1400 m.n.p.m.
Dalej było tylko "lepiej". Od początku nie było oznaczeń szlaków. W zasadzie szliśmy tylko na czuja (gdzieś ta grań w końcu być musi ;) ) Jak już do niej doszliśmy, to zobaczyliśmy konie :) Dzikie -raczej- konie.
I teraz zagwozdka - czy te dzikie konie są tam w zimie i jeżeli są, to czym się żywią i gdzie śpią ?
Dzikie konie generalnie, w naszej ocenie, mają labę cały dzień. Jedzą tą górską trawę, wypijają wodę z górskich jezior i śpią na przemian z tarzaniem się w trawie....
Zachwyt końmi i ładnymi widokami trwał jednak krótko. Szlaki w Rodniańskich są beznadziejne...w zasadzie w ogóle nie ma oznaczeń. Tym samym z wycieczki 6h, zrobiła nam się 10 h, a mogło być gorzej, gdyby nie Tatran, ale o tym za chwię....
Tak więc gubiliśmy się co chwilę. Szlak był niewyraźny, zatem co chwilę musieliśmy go szukać. Przez to traciliśmy kupę czasu. Spotkana przez nas grupa miejscowych turystów także nie wiedziała gdzie iść. W końcu doszliśmy do miejsca, z którego wydawało nam się, że znajdziemy łatwą ścieżkę do domu. Nic bardziej mylnego. Ścieżki nie było. Oznaczeń brak. Miejscowy juhas pokazywał kierunek, ale nie znaleźliśmy drogi. Gorzej. Znaleźliśmy psy. Psy pasterskie. Te bydlęta były spokojne. Do czasu. Wleźliśmy na ich teren (za zabudową, której pilnowały, powinien, w naszej ocenie znajdować się szlak) i już przyjemnie nie było. Cholery szły za nami szczekając przez ok 15 minut. Pierwszy raz brałem kamienie do rąk, aby mieć w razie czego obronę. Na szczęście nic się nie stało, a adrenalina spowodowała, że posłuchaliśmy głosu rozsądku. Stwierdziliśmy, że pójdziemy drogą górską (na mapie dochodziła do najbliższej drogi asfaltowej oddalonej od naszego hotelu ok 5km).
Po drodze minęliśmy chatę górską (Stanica ?) z zaparkowaną ciężarówką. Okazało się, że jakieś 10 min później, kierowca zjeżdżał z góry i był tak miły, że nas zabrał. Na pakę :)
Jazda na pace była swego rodzaju przygodą. Dla mnie podróż była ekscytująca. Dla Basi z początku przerażająca. Zwłaszcza jak kierowca zatrzymał się na siusiu, bo jak tłumaczył -wypił co nieco :) Po drodze kierowca zatrzymywał się kilkanaście razy. Rozmawiał ze znajomymi. Zabrał nawet jednego z koniem. Koń na pakę się nie załapał, ale biegł przed wozem. Więc jechaliśmy tak sobie na pace widząc zadek biegnącego rumaka :D Widzieliśmy też piękne widoki pobliskich Marmoraszy. Góry w tej pogodzie były piękne. Idąc tą droga na pewno mniej byśmy to docenili. A tak nie mogliśmy się napatrzeć. Było bosko!
Po dojechaniu do asfaltu pożegnaliśmy się z kierowcą i jego kompanem i poszliśmy szukać taksówki. Ta na szczęście została "zawołana" przez miejscowych ze sklepu. Dojechaliśmy do hotelu ok 19 godziny płacąc 30 lei za dojazd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz