Znaleźliśmy schronisko przy wejściu do parku narodowego Piatra Craiului. Pani z obsługi schroniska znała angielski i pomogła nam zarezerwować nocleg w schronisku wyżej. A było to nie lada zadanie. Salvamont (ichniejszy GOPR) nie rozmawia po angielsku. Dodatkowo nie zna numerów do schronisk. Na szczęście w Salvamoncie znali numer do kogoś, kto numer do schroniska zna :). Po wypiciu szybkiego piwka zebraliśmy się i już o 12 zdążaliśmy w kierunku gór piękną szutrową drogą. Ku naszemu zdziwieniu jeździły tamtędy tabuny aut. Na wejściu do parku były znaki typu zakaz poruszania się autami, motorami, zakaz rozbijania namiotów i palenia ognisk. Tymczasem miejscowi robili, jakby wszystko na opak. Jeździli w dolinkę autem i rozbijali się tam paląc ogniska. Kurz, jaki przy tym wzniecali, był niezwykle drażniący. Na szczęście po ok. 30 minutach dotarliśmy do podejścia, na które można było wejść już tylko pieszo.
Szybko zdobywaliśmy wysokość leśną ścieżką. Po około godzinie marszu, wyszliśmy na polanę z takim widokiem:
Góry wzywały. W związku z tym, że było jeszcze wcześnie, a z polany została nam godzina do schroniska, postanowiliśmy wejść na Piatra Craiului Mic, czyli mniejszy odpowiednik głównej grani. Z dołu wyglądało to jak zalesiony szczyt.
I rzeczywiście. P:rzez półtorej godziny wchodziliśmy w zasadzie non stop do góry, w lesie. Takiego podejścia dawno nie widzieliśmy. Na górze okazało się że wysiłek nie był na marne. Widoki zabierały dech w piersiach.
Basia ma lęk wysokości, więc dla niej była to bardzo wymagająca trasa. Po drodze spotkaliśmy miejscowych, z którymi rozmawialiśmy o głównej grani Piatra Craiului. Pytaliśmy o trudność. Za odpowiedź wystarczył wyraz twarzy jednego kolesia, z którego jasno wynikało, że "nie wiesz jak bardzo główna grań jest trudna. powinno się od nowa zdefiniować słowo "trudne", aby móc określić skalę głównej grani".
W związku z powyższym, zdecydowaliśmy pozostać na noc w schronisku, a na drugi dzień jechać z samego rana do Sibina. Samo schronisko okazało się bardzo sympatycznym miejscem. Co zaskakujące w Rumunii- dogadywaliśmy się z właścicielami po angielsku.
Trafił nam się pokój zbiorowy, ale to nie miało znaczenia. Cały wieczór przesiedzieliśmy przed schroniskiem gapiąc się na pobliskie pasma oraz, oblane słońcem Bucegi.
A wszystko to w towarzystwie iście międzynarodowym. Atmosfera była, jak na Przegibku w Beskidach. No i szybko wyczerpały się w schronisku zapasy alkoholu...
Noc okazała się ciężka. W schronisku najprawdopodobniej gotuje się, a przy okazji ogrzewa schronisko jednym piecem kaflowym. Nagrzany, zrobił w nocy niesamowicie wysoką temperaturę. Od piątej- szóstej rano, wszyscy niecierpliwie wiercili się na skrzypiących, dwupiętrowych pryczach. Wstaliśmy, jak na nas, wyjątkowo wcześnie, bo ok 7 rano. Szybko przepłukaliśmy w zmyślnej, złożonej z drewnianej żerdzi łazience i ruszyliśmy do Zarnesti ( ok. 3 h ). Po drodze mieliśmy znów cudowne widoki na góry.
Zdjęcia dają radę : )
OdpowiedzUsuńBez obróbki były :)
OdpowiedzUsuńPotem puścimy lepsze na picasa :)
To pisałem ja, piotr :)