Wiosenna aura skłoniła nas do dłuższego spaceru. A gdzie lepiej spacerować o tej porze roku, jak nie po masywie Ślęży? Wybraliśmy się zatem z rodzicami na wycieczkę w sobotę 23 marca 2014 r. Wyjątkowo na luzie, dopiero około 10:00.
Niestety, plany szybko trzeba było zweryfikować. W Sobótce odbywał się akurat półmaraton. W związku z tym nie mogliśmy dojechać, zgodnie z wcześniejszym planem do Przełęczy Tąpadła. Wybraliśmy inną trasę: z Przełęczy Pod Wieżycą- czarnym w stronę Tąpadeł (2h 15 min według czasówki). Niestety- stety pomyliliśmy szlaki. Mieliśmy minąć 1 niebieski idący z Górki i zejść na nasz ulubiony niebieski (skaliste podejście z tyłu Ślęży patrząc od strony Wrocławia). Tyle tylko, że trzeba było w tym celu w pewnym momencie zejść z czarnego na zielony i dojść dopiero do niebieskiego. Nam się ten zielony z niebieskim zlał na mapie w jeden niebieski. Myśląc zatem, że musimy dojść do 2 odbicia niebieskiego- doszliśmy tak, mijając zielony- do Tąpadeł :) Ponieważ robiło się późno, a od strony Karkonoszy zaczęły napływać ciemne chmury (w prognozach były nawet burze), zdecydowaliśmy się na szybkie wejście na Ślężę żółtym i zejście do Sobótki, gdzie zaparkowaliśmy samochód czerwonym. Wycieczka generalnie bardzo udana. O dziwo, bolały nas nawet wieczorem mięśnie :) Trochę spaceru jednak było.
Na koniec tylko przeżyliśmy duże rozczarowanie. Zatrzymaliśmy się na obiad w Rogowie Sobóckim w Starej Mleczarni. Jedliśmy tam już z 2 razy i byliśmy zadowoleni. Tym razem coś poszło nie tak. Przywitał nas brudny obrus, brak mydła, papieru, ręczników i generalnie brud w damskiej toalecie. A jedzenie? Ratował przepyszny jak zwykle krem ze szpinaku z fetą. Za to ja zjadłam najgorszego w życiu schabowego. Był obtoczony w jakiejś kiepskiej panierce, strasznie tłustej, w dodatku usmażony na śmierdzącym tłuszczu (ponoć roślinny). Rodzice i Piotr zamówili grillowaną karkówkę, która nie była najcieplejsza. Była za to gumowata i zbyt słona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz