poniedziałek, 17 czerwca 2013

Karkonosze 15.-16.06.2013 r.

Wiosna nas w tym roku nie rozpieszcza. Planujemy i planujemy wycieczki, a pogoda wciąż powoduje, że te wszystkie plany musimy przekładać.
W końcu zaryzykowaliśmy i po raz pierwszy w tym roku wyruszyliśmy razem z moimi rodzicami  w Karkonosze.
Pogodowo nie było rewelacji, ale też nie mogliśmy narzekać. Było stosunkowo chłodno, ale przynajmniej nie padało. Plus taki, że na szlaku nie było zbyt wielu turystów.

Wyjechaliśmy z Wrocławia w sobotę o godz. 6:00 rano, żeby już ok. 8:00 być przy wyciągu w Karpaczu. Liczyliśmy, że może ruszy wcześniej (zwykle startuje o 8:30). Niestety, tym razem przejażdżka na Kopę w ogóle nie była możliwa. Drugiego dnia mieliśmy podobną sytuację, gdy chcieliśmy zjechać z gór. Ponoć ktoś w nocy przecinał kable... Ale czy to prawda...
Dodam tylko dla porządku, że jakby co ostatnie krzesłko zjeżdża o 16:30, o ile oczywiście jest wystarczająco dobra pogoda.

Tym razem trzeba było ruszyć w góry pieszo. Czekało nas 40- sto minutowe podejście czarnym szlakiem do Białego Raju. To chyba najszybsza droga, aby dostać się do Lućni Boudy. Już z Białego Raju mogliśmy podziwiać piękne widoki. Byłyby jeszcze piękniejsze, gdyby nie największy koszmar architektoniczny Karpacza- Hotel Sobieski. Dalej mogliśmy iść czarnym (Śląska Droga) na Kopę, a dalej do schroniska pod Śnieżką. My wybraliśmy wersję żółtym szlakiem do Strzechy Akademickiej. Zgodnie z drogowskazem- 20 min marszu. Zaznaczę w tym miejscu, że wycieczka tym razem była raczej leniwa. Często zatrzymywałam się, aby robić zdjęcia. W związku z powyższym, czasy są przeważnie zawyżone. W Białym Jarze trochę zamarudziliśmy. W dalszą drogę  ruszyliśmy o 9:50, by ok. 10:35 dotrzeć do Lućni Boudy ( żółtym do Strzechy Akademickiej- niebieskim do Drogi przyjaźni Polsko-Czeskiej, który przecięliśmy i już żółtym doszliśmy do Lućni Boudy). Osobiście strasznie lubię okolice tego schroniska. Równia pod Śnieżką jest niesamowita. Wielka przestrzeń i widok na Śnieżkę.

Sama Lućni Bouda również robi spore wrażenie. Jest to olbrzymie, stare schronisko. Ceny noclegów są niestety hotelowe. Nawet poddasze z własnym śpiworem wychodzi drogo. Za to można zjeść pyszny, olbrzymi obiad i wypić Parohaća - piwo z browaru, który mieści się na parterze i w podziemiach schroniska. Tego samego piwa można spróbować również w schronisku Labska Bouda (ten sam właściciel). Generalnie dostępne jest jasne i półciemne. W karcie jest pszenica, ale nie udało nam się na nią trafić. Na pewno rewelacyjna jest IPA, a faktycznie AIPA, ponieważ wyraźnie czuć w niej chmiele amerykańskie. Również ciemne piwo jest warte polecenia. Będzie ono serwowane na zmianę z IPĄ. Osobiście nie mogę się doczekać portera bałtyckiego. Mam  nadzieję, że kiedyś uda nam się na niego trafić (jest dopiero w planach- być może będzie dostępny w zimie).
W schronisku można zjeść na przekąskę kiełbasę podawaną z chlebem i rohlikami czy nakładany hermelin. Na obiad kawał kurczaka z ziemniakami. Dla mnie rewelacją okazał się gulasz z knedlikami na piwie uwarzonym w tym schronisku (ok. 160 koron). Czesi natomiast  często wybierają coś na kształt naszych pampuchów z bitą śmietaną i jagodami. Danie wygląda pysznie i jest wielkie, ale mnie osobiście taka ilość słodkości na raz przeraża :).
Lućni opuściliśmy ok. 12:11 i ruszyliśmy w dalszą drogę, czerwonym szlakiem, w stronę schroniska Vyrovka po czeskiej stronie Karkonoszy. A dalej do Chaty na Rozcesti. Po drodze przechodzi się grzbiet, z którego roztacza się niesamowity widok na całą równię, Lućni Boudę, stare bunkry, Śnieżkę z jednej strony i strażnicę przy Śnieżnych Kotłach z drugiej. Jeden z najpiękniejszych widoków w Karkonoszach.

Kolejny postój zaplanowaliśmy właśnie w Chacie na Rozcasti. Piotr uwielbia serwowany w tym  schronisku nakładany hermelin (z dodatkiem orzechów włoskich) - 49 koron. Natomiast za 40 kć można się napić Kaśtana 11. Niestety, często nie jest smaczny. Rozcasti opuściliśmy w dobrych nastrojach ok. 13:15, jednak trochę wymarznięci. Ruszyliśmy zielonym  w kierunku pięknie położonych Klinovych Boud. Niestety, po raz kolejny w tym miejscu zastaliśmy zamknięte drzwi. Tym razem jednak pojawiła się informacja, że bouda nie będzie czynna w sezonie 2012- 2013.
Podziwiając okolicę Klinowych Boud wędrowaliśmy dalej zielonym szlakiem do Boudy na Plani. Tam zjedliśmy najzwyklejsze, ale smacznie przygotowane, zizki z amerykańskimi bramborami. Praktyczna uwaga- Na Plani jest czynne raczej krótko, bo do ok. 16:30. Często się również zdarza, że jest zamknięte. Ponieważ nie zawsze czynne są wcześniejsze schroniska- Na Rozcesti i Klinove Boudy, na tę trasę radzę zabierać ze sobą kanapki, albo przegryźć coś porządnego w Lućni Boudzie czy na Vyrovce. Na pewno należy zabrać ze sobą coś do picia.
Z Plani wyruszyliśmy o 16:20 i dopiero ok. 18:00 dotarliśmy do centrum Szpindlerowego Młyna. Naszej miejscówki ze spaniem nie zdradzę :) Podpowiem jednak, że obecnie w czeskich Karkonoszach ładny pokój z łazienką, śniadaniem można znaleźć za ok 350 kć. Niektórzy jednak przycinają ceny, jeżeli nocleg ma być tylko na jedną noc. W nieco lepszym standardzie (trochę przestronniejszy pokój, nieco większe śniadanie) za jedną noc można zapłacić nawet 500 kć (Pec pod Śnieżką).
Za to mogę polecić Abakante- pyszne Fajitas i w ogóle dania kuchni meksykańskiej.  Na skrzyżowaniu w samym centrum znajduje się Central Factory Pizza. Nigdy tam nie jedliśmy- jest Pilsner 0,5 za 35 kć, Mohito Virgin można wypić za 69 kć, Whisky Chivas za 96 kć, Danielsa za 66.

W niedzielę powrót do Polski. Standardowa nasza trasa wiedzie przez Bileho Labe. W zależności od samopoczucia i pogody wybieramy trasę zboczem góry (żółty szlak), albo dolinką (niebieski). Tym razem, ze względu na problemy Grazi z nogą, ruszyliśmy szlakiem niebieskim. Wycieczka rozpoczęła się o godzinie 9:00. O 9:19 byliśmy Pod Divici Strani, skąd do Boudy u Bileho Labe wiedzie przez 4 km  wzdłuż rzeki asfaltowa droga. Czesi pomyśleli i co jakiś czas zorganizowali siedziska. Droga reklamowana jest również jako rowerowa i dla osób niepełnosprawnych. Nie jest to jednak jakiś specjalnie atrakcyjny odcinek. Do samej Boudy dotarliśmy ok 10:40. Na miejscu lany Staropramen za 35 kć. Trzeba przyznać, że ostatnio bardzo się poprawił. W schronisku u Bileho nie polecamy jednak jedzenia. Jakiś czas temu nawet czosneczka była jakaś wyjątkowo niesmaczna. Ponoć praktycznie niejadalne są wędzone na zewnątrz mięsa.
W stronę Lućni Boudy wystartowaliśmy o 12:30. Czekało nas teraz ok 4 km podejście. Droga jednak wcale się w tym miejscu nie dłuży. Szlak wiedzie zboczem góry, z widokiem na najpiękniejszy odcinek potoku Bileho Labe. Obok Śnieżnych Kotłów, Kotła Łomniczki oraz niebieskiego, kładkowego odcinka niebieskiego szlaku od chat pod Przełęczą Karkonoską do Medvedi Boudy, jest to jedno z piękniejszych miejsc w Karkonoszach.
Tym razem w Lućni wyjątkowo zamarudziliśmy ;) Powrót do Polski standardowy- przez Dom Śląski. Tyle tylko, że ze względu na awarię wyciągu, trzeba było zdecydować, którędy schodzimy- Biały Jar czy Kocioł Łomniczki. Ponieważ dawno nie wędrowaliśmy Kotłem, postawiliśmy zejść czerwonym szlakiem. Wycieczka zakończyła się o 16:30, ale...tym razem powrót do Wrocławia urozmaiciliśmy sobie przejażdżką przez dolinę zamków i bajeczne okolice Rudaw Janowickich.